30 maja 2015

Matka aparatka

Nie nie nie nie, nie ta matka z aparatem, która pstryka fotki swojemu bobasowi z każdej możliwej strony. Tylko ta, z tym aparatem na zębach. Co mnie podkusiło?! Chyba zamarzył mi się ten piękny hollywoodzki uśmiech. A do niego jeszcze spora droga. No właśnie! Zdaję się, że to będzie mordercza przeprawa, niczym Bilbo Baggins, który walczył z Władcą Ciemności, tak i ja toczę bój z odrutowaniem, ślinotokiem i ekspanderem. Ten ostatni, na pozór tajemniczo brzmiący wyraz, EKSPANDER to nic innego jak mini narzędzie tortury, umieszczone poniżej podniebienia, który ma na celu rozszerzenie szczęki. Jak na razie skutecznie utrudnia mi życie. Co mam na myśli? A no to, że np. ślinie się jak pies Pawłowa, albo jak mój ząbkujący królewicz don Igor. Co jeszcze? Seplenienie- wszyscy mają ze mnie niezły ubaw, a ja chcąc np. powiedzieć Igor, muszę niezłe się namęczyć ale i tak wychodzi mi coś typu: "Ikhool". JEDZENIE- najprzyjemniejsza czynność mojej dotychczasowej egzystencji, a teraz z tym małym złowieszczym powyginanym drutem, jest to coś niemożliwego. Aby cokolwiek udało mi się połknąć muszę przechylać głowę do tył, żeby samo wleciało. Nie mówiąc już o tym, że jedzenie cały czas się zaczepia o " to coś".Optymistycznie patrząc: pół obiadu zostaje mi na kolacje... :):). Ponoć czekają mnie cztery miesiące z tym obcym metalowym obiektem w jamie ustnej. Życzcie mi powodzenia! A ja wracam do mego syna i tak sobie myślę, że przez ten okres już mu raczej nie zaśpiewam "Na Wojtusia z popielnika", dziwnie by to brzmiało, na pewno nie jak kołysanka,... :). A do tego musiałabym ubrać śliniak... tym razem sobie.








Brak komentarzy:

Prześlij komentarz