27 sierpnia 2015

Idziemy na spacer! cz.2

     Matka wozi bardziej- u nas nie jest inaczej. Nie licząc tych niedzielnych wspólnych rodzinnych, sielskich spacerów, kiedy to Igorek, ja i tata, razem wybieramy się na wózkową wędrówkę. Ale i czasem zdarzają się wyjątki pod postacią "tata sam z wózkiem". Efekt takiej wyprawy, u nas to zgubiony bucik, smoczek i skarpetka. Mężczyźni.... co zrobić?!

     Wracając do dzisiejszego meritum-czyli przeszkody czyhające na matki z wózkami.


Przeszkoda nr. 1:
Samochodowi oprawcy.


Najgorsi, niebezpieczni, najbardziej wykurzający. Brak słów, chamstwo niektórych ludzi za kółkiem jest nie do opisania, albo do opisania ale samymi słowami, które należałoby cenzurować. Najgorzej jest na przejściu dla pieszych, kiedy my mamy zielone a kierowcy zieloną strzałkę do skrętu, jedzie jak pan i władca szos i nie popatrzy czy aby na pewno nikt nie znajduję się na przejściu. Totalny imbecylizm.
Druga kwestia, to kierowcy z kategorii, w której z chodnika robią parking i to taki, że nawet sama supermodelka Anja Rubik, nie przecisnęłaby się miedzy tym zaparkowanym samochodem a ogrodzeniem. I tym sposobem matka z wózkiem ma dwa wyjścia a) zejść z chodnika i przejechać z wózkiem ruchliwą drogą b) usiąść i płakać c) zadzwonić po Pudzianowskiego aby przeniósł samochód i tym sposobem zrobił miejsce do możliwego przejazdu. Innego wyjścia nie ma jak w odpowiedzi a, przy czym zaznaczyć należy iż takie "ominięcie" wymaga niesamowitej cierpliwości, gdzie z dość ruchliwej drogi zrobi się droga bezpieczna i możliwa do szybkiego manewru ominięcia.

Przeszkoda nr. 2 :
Sklepowy maraton.


Zakupy- magiczne słowo, prawda?! Jak dla mnie najlepszy poprawiacz humoru ever! A dziś, żeby wybrać się do niektórych sklepów z wózkiem, wcześniej muszę łyknąć sporą dawkę melisy, a doraźnie wpakować do torebki- Nervomix. Tor przeszkód z prawdziwego zdarzenia albo zderzenia! Wąsko, tak że dwie osoby ledwo się wyminą, stojaki, towary do rozładowania, to garstka tych przeszkód. Wjazd do takiego wąskiego sklepu, grozi szkodami w postaci stłuczonych butelek. Matce z wózkiem też zdarzają się stłuczki, najgorsze są te z ofiarami... a tymi bardzo często stają się osoby w kolejkach do kasy, kiedy to niechcący delikatnie najedzie się wózkiem i ten przeszywający wzrok dotkniętej osoby- jak w filmie grozy.



Przeszkoda nr. 3:
Wszystkie babcie nasze są!


Nie żebym miała coś do starszych pań- absolutnie! Pisze to troszkę pół serio pół żartem.
Wyłaniają się za zakrętu, zza sklepowego regału, są za każdym drzewem, w autobusie, na mięsnym w supermarkecie też ich troszkę. Zaczyna się: "atititititiiiiii", "ojdididididid", "jaki słodziutki maluszek", "chłopiec czy dziewczynka" i tak dalej...trejkotanie jak karabin maszynowy. Pojawia się problem jak tu taka babunie czy dziadziusia zbyć. Bo zazwyczaj takie spotkanie, zaczyna się od onomatopeicznych dźwięków zachwytu a kończy na opowiadania historii z życia wziętej z roku 1953. Na przykład od jednej babci dowiedziałam się, że dawno dawno temu smoczki były zrobione z płótna i w nich zawiązywany cukier. Kto by pomyślał? Discovery Channel, we własnej osobie!







20 sierpnia 2015

Idziemy na spacer!

Bierzemy misia w teczkę i.....
                                                .....idziemy na spacer.
Spacerowanie-o tak! Nieodłączny element rodzicielskiego bytu. Prawda jest tylko jedna -
Świątek piątek czy niedziela matka z wózkiem wkoło biega! A propos- Czy tylko ja mam wrażenie, że pchając "limuzynę" dziecka swego przeszłam dystans obwodu kuli ziemskiej?! Bo matka, to taka inna wersja Krzysztofa Kolumba- on opłynął ziemie a matka przeszła-oczywiście z bobasem swym.
Gdy mama kreatywna wyczerpie wszystkie swe pomysły na zabawianie ciut rozgrymaszonego dzidzia, gdy zawiodą wszystkie najlepsze gryzaki i zabawki świata dziecięcego, to nie ma to jak wziąć dziecko pod pachę i usadowić je w niezawodnej spacerówce. U nas to działa! I bardzo to lubimy! Ameryki nie odkryłam (jak wcześniej przytoczony przeze mnie Pan), pisząc, iż takie spacery z niemowlakiem niosą za sobą ogrom korzyści. I dziś to właśnie o nich, a innym razem o pułapkach czyhających na mamy z wózkami.


*Don Igor, spokojnie śpi w swym trójkołowym pojeździe, w cieniu pod drzewkiem, na którym wesoło ćwierkają rudziki, jego gładką niemowlęcą buzie zdobią różowiutkie rumieńce, cichutko daje się słyszeć delikatne chrapanie, lekki i świeży wiaterek porusza jego nieliczne włoski na głowie, widać, że śpiąc oddycha pełną piersią. A matka delektuje się promieniami słońca, nabiera sił na kolejne kilometry z wózkiem na czele.



*Matka don Igorka, nie daje się zwariować i wychodzi do ludzi, na osiedlowym placu zabaw poznaje inne mamy, zaczyna się trejkotanie, oczywiście o pociechach swych, łączą się w zrozumieniu- matki ząbkujących niemowlaków. Zaledwie ośmiomiesięczny brzdąc a ma już osiedlowych fumfli, swoją ekipe, swoich małych ludzików. A matka ma z kim słowo zamienić, ma nowe spacerowe kompanki!
Kiedyś matka don Igora na siłowni chodziła w miejscu, dziś już nie ma na to czasu. Dziś chodzi, zwiedza pobliskie zakątki z trójkołowym pojazdem i również spala kalorie.



*Matka zanim wyjdzie z synem swym dokładnie analizuje w co ubrać małego Igorka, niczym szafiarka przygotowuje codzienny outfit swojego dzidzia. A dzidziol nie lubi się ubierać, najlepiej mu w samym pampersie, albo nawet bez niego-  prawdziwy reprezentant naturyzmu. Czasem dylematy ma czy aby na pewno nie przegrzewa syna swego, bo to nie jest nic dobrego..!



*Matka uczy od małego don Igorka, cierpliwości do robienia zakupów z kobietą, zabierając go od czasu do czasu do galerii handlowej. Igorek poznaje nowe kolory, na jednym regale jasno malachitowy sweterek, na drugim alabastrowa spódniczka, jeszcze indziej pąsowy kapelusz. Swymi malutkimi a jakże już zrecznymi rączkami bada rodzaje tkanin, przypadkowo dorwanch bluzek, najchętniej przetestować chciałby je wszystkie- w buzi. Nowe smaki, nowe kolory, nowe doznania.
I matka też się uczy spacerując! Teraz już zna dokładnie topografie miasta i mogłaby zawstydzić niejednego taksówkarza. Bada teren, dokładnie wie które ulice i ścieżki nadają się na przejazd trójkołowym pojazdem.



*Godzina ok. 15:30 don Igor zły, znudzony i nieznośny= idziemy na spacer. Nic dodać nic ująć.










15 sierpnia 2015

Podano do stołu


Wraz z moim Igorkiem przeprowadzamy żywieniowy eksperyment, krzyczymy: "stop słoiczkom", "stop paćką" a mówimy "BLW" (innymi słowy z realistycznego punktu widzenia- brudas lubi wybór!). Nie inaczej, taka forma jedzenia tylko dla rodziców o mocnych nerwach. Nie każda mama, czy tata, lubi widok rozrzuconych warzyw po całych metrach kwadratowych swojego mieszkania. Nie każda mama lubi przemycać kawałki marchewki we włosach, i nie każdy tata znosi widok rozmamlanego ryżu na swoich pantoflach. Nasza przygoda z samodzielną formą jedzenia rozpoczęła się już jakiś czas temu. Zaczęliśmy od samych warzyw, to była istna feeria kolorów i smaków. Na pierwszy rzut, pojawiła się marchewka, kalafior, brokuł i ziemniaczek.
O nieopisany był mój zapał, gdy przyrządzałam pierwszy " inny posiłek". W mojej głowie rysowała się prawdziwa sielanka, gdzie mój syn, z zręczną precyzją sięgał po kawałek zielonego brokułka i z taką samą dokładnością, kierował soczyste warzywka do swej sześciozębnej buzi a wszystko bardzo ładnie zostało zjedzone z uśmiechem na twarzy. Euforia mi opadła, wraz z podaniem wszystkiego na tace. Fakt faktem moje dziecko rzuciło się na jedzenie, ale nie po to by je perfekcyjnie włożyć do buzi, tylko po to aby je mniej perfekcyjnie rozpaćkać swoją pulchną rączką bądź też zrzucić na podłogę. Reasumując, większość warzywnego żarcia trafiła na mamę, na psa i  na kuchenną podłogę. Sprzątania było więcej niż przygotowywania. Ale matka cierpliwą jest i nie poddaje się po pierwszej nieudanej próbie, a było kilka podejść i teraz już wiem i umiem odróżnić dźwięk spadającego jedzenia np. inaczej brzmi obśliniona marchewka a inaczej obśliniony kalafior gdy spada na podłogę. Bogatsza o tą niezbędną wiedzę i umocniona psychicznie przygotowuje kolejne inne posiłki- czas na naleśniki! Tu spotkało mnie miłe zaskoczenie, Igorkowi s m a k o w a ł o, tym razem więcej trafiło do buzi a mniej na kuchenny parkiet. Oczywiście i pies skorzystał! Igorek sknerą nie jest i podzielił się jedzeniem z przyjacielem swym, a tak dokładnie przyjaciółką Sisi, obydwoje się zajadali, aż się uszy trzęsły. Makłowiczem nie jestem ale dumna byłam, że udało mi się przyrządzić coś co smakowało don Igorowi. Idąc tym tropem zaserwowałam jeszcze makarony, urozmaicane smakami lata (maliny, borówki, jabłka). I tu mój syn miał okazję wykazać się sporą cierpliwością, gdyż makaron trochę upierdliwy był i wyślizgiwał się z drobniutkich rączek Igorka. Aleee i to nie przeszkodziło mojemu smakoszowi w podjadaniu.
Tak więc nie rezygnuje z takiej formy jedzenia, ba! Będę co raz to bardziej zagłębiać się w kulinarny świat, rozpieszczając Igorowe podniebienie. Istna mama masterchef!










3 sierpnia 2015

Matka robi bilans

Heej hooo, melduje się znów! A ze mną nowy post i troszkę podsumowania.

Matczyne podsumowanie:

Zacznę od zagadki, uwaga! Co zdradza matkę ząbkującego niemowlaka?
a) dobry humor
b) witalność i energia
c) oczy pandy- czyli potocznie: worki pod oczami.

Oczywiście nie popadając w przesadę, nie każdej matki taki los. Zdarzają się wyjątki (aczkolwiek to moje niepotwierdzone informacje), że mamy ząbkujących niemowlaków (tutaj mam na myśli matki celebrytki i gwiazdki światowego formatu), że po każdej nocy wyglądają jakby wyszły prosto z salonu SPA, ba! One tak nawet  wyglądają w czasie porodu, odpicowane bardziej niż ja na mojej studniówce. Wracając do tych worów pod oczami- bo to od nich się zaczęło, nie wiem jak u innych mam wygląda ta "sprawa". Ale ja po nocach, gdy mojemu Igorkowi rosły jedynki, rano zawsze czułam się i wyglądałam jak po spotkaniu z M. Tysonem :). A nokaut był wtedy, kiedy tatuś Igorka (przydomek- człowiek głęboki sen), rano budził się z zapytaniem- "Kochanie, przecież nie było tak źle no nie?"
Jeśli chodzi o matki włosy to krótko i treściwie- jeśli tak dalej pójdzie za niedługo będę musiała szukać peruki dla siebie. Raz, że włosy wypadały mi garściami w czasie karmienia syna mego piersią, a gdy moja naturalna mleczna produkcja się zbuntowała, stan moich włosów zaczął pogrążać nie kto inny tylko właśnie syn mój don Igor, znalazł sobie człowieczek zabawę- banan od ucha do ucha maluje się na jego pulchnej buźce, gdy uda mu się uchwycić kilka moich blond włosów. Chwila matczynej nieuwagi a on już ładuje kosmyk moich włosów w swojej nie do końca uzębionej buźce, bądź też wymachuje nimi na prawo i lewo czy w górę i dół.
Co do kondycji to mogę napisać tyle - Don Igor- żywe ruchliwe ok 9 kg. dziecię nauczone bycia czasem "na rączkach" zwłaszcza w te gorsze dni, co za tym idzie darmowa siłka- biceps, triceps i te sprawy, istna " Matka Pudzianka". Zapomnieć nie można o codziennych spacerach! Minimum trzy razy w ciągu dnia o ile pogoda pozwoli. Także dzięki niemu, karnetu na siłkę nie potrzebuje, stówa w kieszeni albo na pampersy.
Matki plecy- to bolą tylko czasem, w te dni kiedy dziecko nasze śpi z nami, w rodzicielskim łożu. I w tym miejscu przytaczam stwierdzenie, że sprawiedliwy podział miejsca w łóżku nie istnieje. Ja drobna matula zostaje zdominowana przez płeć męską (dużą i małą). Don Igor śpi w środku, sporo miejsca zajmuje, a nawet więcej niż sporo, tatek tyle samo w sumie, a matka całuje się ze ścianą :).
I mimo tych gorszych i lepszych chwil czuję się najszczęśliwszą osobą na świecie, a wcale nie wygrałam w totka, nie poleciałam w kosmos, nie poślubiłam Brada Pitta. Tylko posiadam najcenniejszy skarb na świecie, którego darze miłością szczerą i  bezgraniczną do końca życia. O! Taką to właśnie puentę walne na koniec!
Alee ale w sumie to jeszcze nie koniec, gdzieżbym śmiała nie napisać czegoś więcej o mym Igorze.
Ma się dobrze to sześciozębne "maleństwo"! Zaliczyliśmy ostatnio nawet basen kryty, była super zabawa, okrzyki piski i radość, która zwróciła uwagę nawet ratowników- (i wcale nie musiałam udawać, że tone by przykuć ich uwagę ;)) mój syn mnie wyręczył, ale na straży stał czujny tatuś, któremu oczywiście nie bardzo podobało się takie "męskie" towarzystwo.
Pogoda dopisuję, więc korzystamy z niej tyle ile się da, leżakujemy, piknikujemy, zwiedzamy okoliczne zakątki, podziwiamy piękno matki natury. Ulubionym takowym przyrodniczym zajęciem mego syna stało się wyrywanie trawy, chyba za dużo napatrzył się na mlekodajne krowy i bierze z nich przykład próbując wkładać zielone trawsko do swej niemowlęcej jamy ustnej. Ale matka czujna jest i zręcznie powstrzymuje syna swego przed trawnikowym deserem. Dziadek przynajmniej trawy nie musi kosić, plus taki jest!

Na razie to tyle tak myślę, dobrej (przespanej nocy) !







Photo.E.M