Zaczęło się
miesiąc po porodzie, późnym wieczorem leżymy z tatuśkiem wykończeni do zera.
Powieki samoistnie się zamykają, nagle silny ból brzucha, okej… wytrzymam, mija
godzina, nic, tata dalej chrapie a ja kręcę się ledwo z boku na bok, ból staje się coraz silniejszy, budzę tatuśka, coś jest nie tak, strasznie boli i
nic nie pomaga, on wstaje każe się ubierać, jedziemy na szpital. Izba przyjęć,
ledwo czekam, wiozą mnie na ginekologie- mówię, nie to nie to, ból
zlokalizowany koło prawego żebra, miła pani doktor bada, wszystko gra, to nie tu szukać przyczyny, wiozą na chirurgie, czekam aż łaskawy pan doktor
raczy mnie zbadać, jeeeest, przychodzi,
jeszcze musi łyknąć kawy, bo przecież jest po północy, no w końcu mnie
dostrzegł, podchodzi, bada rękami, cóż za magiczne dłonie stwierdzają, że to
zatrucie, dają kroplówkę i odsyłają do domu....
Dwa dni później, godzina gdzieś po 23, zaczyna się znowu, ten ból… biorę Ibuprom max,
bo przecież nie da rady bez tego, po dwóch godzinach przechodzi. Ranek,
zapisuje się na usg, termin ponad miesiąc czekania, między czasie trzy takie
ataki bólowe, potem cisza i spokój. Dzień usg, myślę a może by tak nie iść, przecież już nic się nie dzieje, ale jednak, jadę. Jestem, kolejka masakryczna, w końcu wchodzę ja, pani doktor bada i coś tam gada lekarskim slangiem, kończy słowami, ma Pani kamienie w pęcherzyku żółciowym, wskazanie do operacji. Okej, nie dociera, wracam do domu, wpisuje,
lekarz Google, kamienica pęcherzyka żółciowego, blednę, znowu cięty brzuch,
znowu szpital, znowu narkoza, znowu ból i rekonwalescencja. Idę prywatnie do
chirurga, no nic, trzeba usunąć, laparoskopowo, spoko, cztery małe cięcia na
brzuchu, brzmi bajecznie.
Myślę, jak
sobie poradzę z dzieckiem, operacja, szpital, szwy no i ten ból, zakaz noszenia
i dźwigania, ścisła dieta. A co z karmieniem, po zabiegu? Można, uff, chociaż
tyle.
Termin
13.05.2015, godzina po 7, jedziemy, przygotowania, wenflon i te sprawy, tatek pociesza i
rozśmiesza jak może, a mnie to tylko wkurza, myślę weźcie mnie już od niego, no
to biorą po czterech godzinach czekania, jadę na łóżku, w skarpetkach, bo zimno w stopy, sala operacyjna, coś tam gadają i zasypiam, nic mi się nie śniło. Budzę się, już po, jak szybko, trzy godziny jak sekunda, leże już na sali i o
matko, zaczęło się, Ketonal i byle przeszło, chce więcej tego magicznego leku,
przynajmniej uśmierza ból. Nazajutrz powrót do domu, do mojego dzidzia, ten uśmieszek-kocham go!! Całuję,
ale nie mogę przytulić, jest ciężko ale z dnia na dzień odrobinę lepiej. Kochana babcia i tata pomagają jak mogą.
No i dziś,
jestem wstanie coś wystukać na laptopie, nakarmić Igorka, zabawić na troszkę dłużej. Ale to jeszcze nie to…
A teraz Iguś na spacerku z babcią, mama wspomina spacerkowe czasy i nadrabia serialowe zaległości z przeciwbólowymi w ręce.....
Dużo zdrówka życzę :)
OdpowiedzUsuń