15 sierpnia 2015

Podano do stołu


Wraz z moim Igorkiem przeprowadzamy żywieniowy eksperyment, krzyczymy: "stop słoiczkom", "stop paćką" a mówimy "BLW" (innymi słowy z realistycznego punktu widzenia- brudas lubi wybór!). Nie inaczej, taka forma jedzenia tylko dla rodziców o mocnych nerwach. Nie każda mama, czy tata, lubi widok rozrzuconych warzyw po całych metrach kwadratowych swojego mieszkania. Nie każda mama lubi przemycać kawałki marchewki we włosach, i nie każdy tata znosi widok rozmamlanego ryżu na swoich pantoflach. Nasza przygoda z samodzielną formą jedzenia rozpoczęła się już jakiś czas temu. Zaczęliśmy od samych warzyw, to była istna feeria kolorów i smaków. Na pierwszy rzut, pojawiła się marchewka, kalafior, brokuł i ziemniaczek.
O nieopisany był mój zapał, gdy przyrządzałam pierwszy " inny posiłek". W mojej głowie rysowała się prawdziwa sielanka, gdzie mój syn, z zręczną precyzją sięgał po kawałek zielonego brokułka i z taką samą dokładnością, kierował soczyste warzywka do swej sześciozębnej buzi a wszystko bardzo ładnie zostało zjedzone z uśmiechem na twarzy. Euforia mi opadła, wraz z podaniem wszystkiego na tace. Fakt faktem moje dziecko rzuciło się na jedzenie, ale nie po to by je perfekcyjnie włożyć do buzi, tylko po to aby je mniej perfekcyjnie rozpaćkać swoją pulchną rączką bądź też zrzucić na podłogę. Reasumując, większość warzywnego żarcia trafiła na mamę, na psa i  na kuchenną podłogę. Sprzątania było więcej niż przygotowywania. Ale matka cierpliwą jest i nie poddaje się po pierwszej nieudanej próbie, a było kilka podejść i teraz już wiem i umiem odróżnić dźwięk spadającego jedzenia np. inaczej brzmi obśliniona marchewka a inaczej obśliniony kalafior gdy spada na podłogę. Bogatsza o tą niezbędną wiedzę i umocniona psychicznie przygotowuje kolejne inne posiłki- czas na naleśniki! Tu spotkało mnie miłe zaskoczenie, Igorkowi s m a k o w a ł o, tym razem więcej trafiło do buzi a mniej na kuchenny parkiet. Oczywiście i pies skorzystał! Igorek sknerą nie jest i podzielił się jedzeniem z przyjacielem swym, a tak dokładnie przyjaciółką Sisi, obydwoje się zajadali, aż się uszy trzęsły. Makłowiczem nie jestem ale dumna byłam, że udało mi się przyrządzić coś co smakowało don Igorowi. Idąc tym tropem zaserwowałam jeszcze makarony, urozmaicane smakami lata (maliny, borówki, jabłka). I tu mój syn miał okazję wykazać się sporą cierpliwością, gdyż makaron trochę upierdliwy był i wyślizgiwał się z drobniutkich rączek Igorka. Aleee i to nie przeszkodziło mojemu smakoszowi w podjadaniu.
Tak więc nie rezygnuje z takiej formy jedzenia, ba! Będę co raz to bardziej zagłębiać się w kulinarny świat, rozpieszczając Igorowe podniebienie. Istna mama masterchef!










2 komentarze:

  1. My na blw się nie zdecydowaliśmy. Oli mając 1,5 roku je sam łyżką i widelcem. ;)

    OdpowiedzUsuń
  2. BLW nie jest na moje nerwy, ale jak Ola trochę podrosła, to sama sobie wprowadziła tę metodę - wyrywała jedzenie siostrze ;)

    OdpowiedzUsuń